badania i opracowania: współczesna ludowość - POWRÓT DO OCZYWISTOŚCI






Poniżej cytuję cały wywiad z Olafem Cirutem, kuratorem wystawy „Rzecz małopolska – park doświadczeń kulturowych”. Wywiad został przeprowadzony w ramach projektu „Rzecz małopolska. Etnodizajn Festiwal” (6-23 maja 2010 r.). i niesamowicie mnie poruszył: opowiada o tym, że ludowość i sztuka ludowa istnieją obok nas i w nas i o tym, jak do tej oczywistości artyści i designerzy boją się sięgać. 


źródło: http://www.etnodizajn.pl/teoria/biblioteka-opinii-tagi/etnodizajn


„Kiedy jeździmy po Małopolsce, zachwycamy się chałupami malowanymi na niebiesko. Ale kto z nas wymalowałby tak własny dom? Wstydzimy się czegoś, co głęboko tkwi w naszych genach”.

AS: Co sprawia, że projektant zaczyna interesować się etnografią? Zapotrzebowanie społeczne? Potencjał nowoczesności kryjący się w przedmiotach wykonanych ręką dawnego rzemieślnika?

OC:Wszystko bierze się ze wspólnoty ducha: kiedy wycinam laserem motyw kwiatowy zaczerpnięty ze starej skrzyni, a potem maluję go, wykorzystując nowoczesne farby, powtarzam gest rzemieślnika, który zdobił taką skrzynię przed stu laty. Maluję z tym samym zaangażowaniem... Powrót do przeszłości nie jest oczywiście możliwy. Mówimy o inspiracji, która dokonuje się poza świadomością. Z kolekcji MEK wychwytuję poszczególne przedmioty. Budzą one we mój zachwyt, fascynuje mnie również droga, która doprowadziła do nich wiejskiego artystę. Zaczynam się nad nimi zastanawiać i sam coś wymyślać.

AS: Na ubiegłorocznej wystawie etnodizajnu w MEK, zwróciłam uwagę na zdumiewające podobieństwo współczesnego roweru i dawnego pługa. Twórcy obydwu tych przedmiotów w podobny sposób myśleli o ergonomii. 

OC: Właśnie. My, współcześni artyści, boimy się oczywistości. Kiedy jeździmy po Małopolsce, zachwycamy się chałupami malowanymi na niebiesko. Ale ilu jest takich, którzy wymalowaliby sobie tak własny dom? Wstydzimy się czegoś, co głęboko tkwi w naszych genach. Wszak ogromny procent naszego społeczeństwa ma proweniencję chłopską. Mam nadzieję, że „park doświadczeń kulturowych” na bulwarach wiślanych pomoże przełamać strach przed oczywistymi źródłami naszej współczesności.
AS: Pamięta Pan swoją pierwszą wizytę w krakowskim Muzeum Etnograficznym?

OC: Najpierw wszedłem do oszałamiającego magazynu działu zabawek. To było doświadczenie jak z „Alicji w krainie czarów”.Zobaczyłem drewniane koniki, znane z dzieciństwa, przykryte papierami, zajrzałem do skrzyń... Znalazłem w nich niezwykłe zabawki, których nie ma na ekspozycji stałej. Pomyślałem, że spróbuję je przeskalować i znaleźć dla nich nową, choć również zabawkową formę – karuzeli czy huśtawki. Chciałem przypomnieć tradycję dawnych odpustów i wesołych miasteczek – taką, jaka zachowała się na fotografiach.
Tak powstał pomysł, by na bulwarach wiślanych na kilka tygodni pojawił się inspirowany zbiorami MEK „park doświadczeń kulturowych”, w którym projektowa nowoczesność spotyka się z etnografią Małopolski.
AS: Bardzo podoba mi się ta lokalizacja. Kiedy na park spojrzymy z Wawelu, odsłoni się perspektywa Salwatora, kojarzącego się z odpustem Emausowym. Czy zechciałby Pan oprowadzić nas po parku-wystawie?    

OC: Schodząc z Mostu Grunwaldzkiego znajdujemy się pośrodku redyku, w biało-czarnym stadzie pięćdziesięciu owiec. Poruszają się na sprężynach – co nawiązuje do krakowskich zabawek. Byłem kiedyś w Zawoi, gdy sprowadzano stada z hal. To niesamowite: nagle otacza człowieka morze wełny, z którym trzeba się zmierzyć. Chciałem uzyskać to wrażenie. Potem, przez alejki, na których zamiast ławek znajdują się skrzynie, między kwiatami wyciętymi z drewna, idziemy w kierunku karuzeli – takiej z końmi, panem Twardowskim, a nawet z cesarzem Hajle Selasje na zebrze (taka genialna zabawka, zapewne z lat 60., znajduje się w zbiorach MEK). Z dwójką malarzy postanowiliśmy pomalować alejki, sprowadzając stare motywy ludowe do bardzo syntetycznej, geometrycznej formy (ja wybrałem jako punkt wyjścia strój krakowiaków wschodnich). To malarstwo po którym można chodzić, zaś jako całość można je oglądać np. z Wawelu.

AS: Wielkie wrażenie zrobiły na mnie wiatraczki; znamy je, bo nadal kupowane są dzieciom na odpustach. Ale w „parku doświadczeń kulturowych” oglądamy je w ogromnej skali, na kilkumetrowych masztach.

OC: Wiatraczek to bardzo subtelny projekt: kwadracik papieru wycina się i skleja w taki sposób, że porusza się na wietrze. Pierwotnie planowaliśmy, że nasze wiatraki będą (przynajmniej częściowo) generować prąd, jak wiatraki na fermach wiatrowych np. w Danii, i że będzie można je w ten sposób podświetlić. Nie udało się to - niestety, ciągle słyszałem: „to się nie da”. Mało który fachowiec potrafi sobie powiedzieć: „to dla mnie wyzwanie, podejmę ryzyko”.

AS: Na ile trudne okazało się znalezienie wykonawców?

OC: Oczywiste było, że najpierw zaproponujemy współpracę rzemieślnikom sąsiadom MEK. Niestety, niewielu udało się przekonać. Sprawdzili się przede wszystkim wykonawcy z małych miejscowości.
Każdy element parku powstawał z myślą, że może ktoś zechce go wykorzystać, z nadzieją na poprawę estetyki dnia codziennego. Ślusarz, który zrobił dla nas karuzelę, powiedział mi: „Wie Pan, ja robię na co dzień jakieś różyczki na balustrady, wiem, że okropne, ale ludzie je kupują. Może dałoby się coś zmienić?”. I o to chodzi w tym projekcie.

AS: Myśli Pan, że „park doświadczeń kulturowych” wpłynie na debatę o przestrzeni publicznej w Krakowie?

OC: Mam taką nadzieję. Chyba po raz pierwszy zdarza się w Krakowie sytuacja, którą znamy z Berlina czy Warszawy: spora przestrzeń miasta zostaje oddana do dyspozycji artystów, uwolniona i zredefiniowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz